Wyniki wyszukiwania dla:risotto

Tartaletki z cytrynową ricottą i świeżymi figami

Akurat miała mnie odwiedzić Sylwia tuż po moim powrocie z wyjazdu. Lodówkę miałam prawie pustą, więc szybko wybiegłam do sklepu kupić kilka produktów. Zanim wypakowałam zakupy, nagrzałam piekarnik, a później cała reszta poszła ekspresowo. W piekarniku piekły się tartaletki, a w tym czasie robiłam risotto z dyni ;) Tartaletki z cytrynową ricottą i świeżymi figami Tartaletki zjadłyśmy bardzo szybko, są lekkie, nieduże, takie na 2 kęsy. Idealne do kawy lub herbaty. Świeża figa dobrze komponuje się z cytrynową ricottą zarówno smakowo, jak i kolorystycznie. Do tego obowiązkowo szczytówki mięty :) Tartaletki z cytrynową ricottą i świeżymi figami

Dynia jest niezwykle wdzięczna. Zachęca do kreatywności. Pozwala na ryzyko i rzadko rozczarowuje. Dostosowuje się za to do warunków i oczekiwań bezboleśnie. Dynia dobra jest w kremowej zupie, zapieczona z serem, w aksamitnym risotto i smacznie radzi sobie w deserach. Ideał po prostu w kilkunastu odmianach. Do wykorzystania teraz koniecznie, gdy sezon w pełni i leży leniwie na straganach. Jest w czym wybierać, można kaprysić i w kuchni z dynią zaszaleć. Albo po prostu ją ugotować. W dobrym towarzystwie. krem z dyni Moja dyniowa odsłona pozbawiona jest soli. Akcja Cisowianki Gotujmy zdrowo - mniej soli mobilizuje do takich kompozycji, w których soli nie potrzeba. Tutaj dobrze ją zastępują korzenne przyprawy. Ich siła uderza na tyle solidnie, że dynia ma i smak i aromat i sporo korzyści. Krem jest wyrazisty, bo cynamon, kardamon, anyż i imbir dodają mu charakteru. Chilli wieńczy dzieło i sprawia, że zupa rozgrzewa porządnie, więc na zbliżające się jesienne chłody - wyśmienita. Krem z dyni ma w sobie tyle  dodatków, że soli już mu nie potrzeba, wręcz stawiam tezę, nie do obalenia, że sól by tylko wszystko popsuła. Zbyt dominuje, zakłóca, psuje efekt i wyjątkowość korzennych przypraw. Dynia bez niej ma szansę, by zaprezentować się od tej swojej słodszej strony, wzmocniona imbirem czy anyżem nabiera uroku. Akcja Cisowianki - Gotujmy zdrowo - mniej soli udowadnia, że soli, którą sypiemy często bezwiednie wcale nie potrzebujemy tak dużo. Negatywnych skutków, jakie z solą idą w parze też nie. Po co nam obrzęki, cellulit i problemy z sercem. Lepiej po prostu dopuścić do smaku naturalne przyprawy. Spróbujcie:) krem z dyni

Lublin to kulinarny tygiel, w którym z gracją mieszają się historyczne międzynarodowe wpływy. Miasto jest więc naturalną scenerią dla Europejskiego Festiwalu Smaku.  To w Lublinie wciąż serwują biłgorajskie pirogi, tatarskie czeburieki, ormiańskie szaszłyki  albo żydowskie cebularze. Ta apetyczna mieszkanka od wieków sąsiaduje bez awantur. Różnorodne smaki zamiast konkurować łączą siły i zapraszają mieszkańców i turystów do ekscytującej, bo wielobarwnej kulinarnej podróży. Lublin ma uzasadnione aspiracje by być Prowansją Wschodu. Ja trafiłam tam po raz pierwszy. VI Europejski Festiwal Smaku W Lublinie Moja lubelska podróż rozpoczęła się na scenie. Znalazłam się wśród kilku innych blogerek, które zostały zaproszone do Latania z talerzami.   To akcja miasta i Cisowianki, a do nas należało ugotowanie dla publiczności dań z krajów, do których można polecieć z Lublina. Potrawy miały być bez soli, bo Cisowianka promuje  bliską i naszemu blogowi akcję Gotujmy zdrowo - mniej soli.  Mnie pognało do Turcji. Przygotowywałam sałatkę z białej fasoli i soczewicy, do tego jagnięcina marynowana w korzennych przyprawach.   Na scenie powstawało też risotto z Mediolanu, sałatka grecka i smażone z papryką pierożki, angielski pudding z   chałki. Mocno wspierał nas zdecydowanie bardziej doświadczony szef kuchni - Sebastian Gołębiewski. Sól dla nas nie istniała, za to intensywnie korzystałyśmy ze świeżych ziół, które były z nami na scenie. Pachniało kolendrą, miętą i rozmarynem.Widownia czekała cierpliwie, my bawiłyśmy się przyjemnie i nawet udało się zrobić sporo smacznych porcji, które zniknęły błyskawicznie. I nikt nie zapytał o sól:) VI Europejski Festiwal Smaku W Lublinie

Po długim weekendowym kulinarnym szaleństwie czas na detoks:) Oczyszczenie miało być z pomocą szpinaku, ale na sklepowej półce zamiast niego tym razem tkwił jarmuż. No to wzięłam bez wahania. Najważniejsze, że był zielony, bo wizję koktajlu o takim kolorze miałam w głowie.   W końcu wiosna w rozkwicie, choć pogoda zdaje się o tym nie pamiętać:) Dalsze zakupy szły już szybko, bo według prostego klucza - to, co zielone,  trafiało do  koktajlu. Efekt? Jest pysznie. Orzeźwiająco. Energetyzująco. Tego mi było trzeba, by dobrze rozpocząć tydzień:) koktajl z jarmużu Jarmuż po latach nieobecności - wraca. I to z przytupem. Zalega dumnie w zwykłych sklepach, tuż obok sałaty czy innej kapusty. Bardzo dobrze, bo na  nasz organizm ma wpływ niesamowity. Także kto nie próbował, niech przełamie nieśmiałość i posmakuje. Warto zaryzykować! koktajl z jarmużu

Nigdy nie zapomnę to nowa   restauracja - otwarta 30 marca we Wrocławiu. Miałam przyjemność być na kolacji w przeddzień oficjalnego otwarcia. Powiem wprost: brakowało takiego miejsca we Wrocławiu, gdyż wciąż jest niewiele podobnych miejsc. Miejsc ze smakiem, pomysłem z przyjaznymi cenami. Restaurację prowadzą dwie młode dziewczyny, które z pasja opowiadają o tym miejscu. Widać, że włożyły w to wiele wysiłku i stworzyły miejsce bliskie im sercu. I chyba nie tylko im, bowiem wszyscy zaproszeni goście byli pod wielkim wrażenie. Więcej zdjęć znajdziecie na naszym facebooku Nigdy nie zapomnę - nowa restauracja we Wrocławiu Ale po kolei :) Restauracja mieści się poza centrum, przy nowym osiedlu. Bez problemu jednak można tam trafić, więc nie powinno być dla Was przeszkodą, aby się tam wybrać. Wieczorem w progu witają nas zapalone lampiony, zachęcając do wejścia. W środku ciepłe wnętrze, idealne na spędzenie czasu ze znajomymi i bliskimi. Nigdy nie zapomnę - nowa restauracja we Wrocławiu

O nas

18 cze 2010 0 Komantarzy

Zaczynałyśmy w osiedlowej piaskownicy na jednym z wrocławskich blokowisk, w czasach, w których nikt jeszcze nie nazywał babeczek mufinami. Obce było nam risotto, makaron jadałyśmy jedynie z białym serem i lśniącą śmietaną.

Zamiast jogurtu piłyśmy kefir z trzebnickiej spółdzielni mleczarskiej.  W niedzielne leniwe popołudnia rozkoszowałyśmy się  zebrą, sernikiem na zimno podawanym na biszkoptach,  a gdy było naprawdę wyjątkowo - lodową roladą  z Hortexu,  po którą jechało się aż na Podwale. Resztki smaku prawdziwej czekolady docierały do nas z kolekcjonowanych papierków, o istnieniu coca-coli nie miałyśmy absolutnie żadnej wiedzy, dokładnie jednak znałyśmy aromat oranżady w proszku spożywanej wprost z nie zawsze czystej dłoni.

Brutalnych słów bakterie i kalorie dopiero miałyśmy się nauczyć, bo wtedy nasze głowy   zajęte  były liczeniem skoków w gumę i  brawurowo wykonanych obrotów na   nowodworskim trzepaku tuż przy śmietniku. Z owoców wytrwale tworzyłyśmy widoczki skrywane pod taflą szkła, w czasie podchodów czasami udało nam skraść garść jeżyn.To wszystko zdarzyło się wtedy, gdy zamiast kulinarnych blogów   pisałyśmy pamiętniki "¦

W międzyczasie z ukochanego nowodworskiego podwórka przeniosłyśmy się do  kuchni  i dałyśmy się ponieść jej wariacjom.  Teraz - w tym miejscu  - zamierzamy dzielić się smakiem życia:)

Kontakt z nami: kontakt@kuchniawformie.pl