Zobaczyłam ostatnio   film Połów łososia w Jemenie. To taka tam nieco przesłodzona komedia z tytułową rybą w roli głównej i romantyczną miłością w tle. Pozostał mi po niej trudny do poskromienia apetyt na łososia. Soczystego, delikatnego, niekoniecznie złowionego w Jemenie, ale  czerpiącego smakowo ze  słonecznego klimatu Półwyspu Arabskiego - chętnie.  Pojawiło się  więc w tej wersji sporo cytryny i tymianku. Polecam, nieskromnie uznając, że łosoś   w tym wydaniu, jest jednym z lepszych, jakiego zdarzyło mi się konsumować.  

Moim ulubionym dodatkiem do łososia jest cytryna. Obtaczanie tej ryby w panierce albo maczanie w kremowych sosach  traktuję jako zamach na jej delikatność. Łososia więc jedynie solę, oprószam pieprzem, nacieram sokiem z cytryny i wkładam do piekarnika z opcją grill. Za namową Jamiego Oliviera dodałam do ryby chrupkie warzywa i dodatkowo przypiekłam jej skórkę. Efekt tak mi się przypadał do gustu, że w najbliższym czasie łosoś w tej wersji będzie pojawiał się na moim stole.  

łosoś cytrynowy

Jeśli można uzależnić się od cytryny, a w zasadzie od jej skórki, to zdecydowanie jestem uzależniona. W lodówce mam zatem składzik otarkowanych cytryn. Skórkę dodaję do ciast, omletów, a tym razem także do łososia. Łosoś marynowany przez kilka godzin w cytrynie jest bardzo aromatyczny, delikatny w smaku - taki, jakiego lubię najbardziej. łosoś cytrynowy

To smak przywieziony z  Ameryki Południowej. Najpierw słuchałam długiej, powtarzanej każdego dnia opowieści, że jest  delikatne, odświeżające, różnorodne.  Tak inne, że  nie można się nim znudzić. Potem się przekonałam, jak bardzo zachywca orzeźwiającą dawką limonki i zaostrza apetyt. Nie było wyboru, surowa, marynowana w cytrusach ryba została wpisana na stałe do domowego menu. O tym, że było warto, niech świadczy fakt, iż Meksyk, Peru, Kolumbia czy Ekwador kłócą się o to,   który z tych krajów    jest autorem ceviche. Ponieważ spór jest ciągle nierozstrzygnięty, każdy przedstawia je jako swoje narodowe danie.