Dostałam plastikową torbę i żółtą kartkę z wypisanymi na niej drobno nazwami potraw. Chwilę później wsłuchiwałam się w okrzyki docierające z każdego stoiska. Największy i najstarszy targ w Qaxaca tętnił przedpołudniowym życiem. Tu zaczynała się moja lekcja gotowania w meksykańskim stylu. Panie domu szukały inspiracji na obiad, panowie leniwie popijali kolejną micheladę. Ja poznawałam wszystkich znajomych Gerardo, kucharza, w którego domu miałam odkryć tajemnice meksykańskiej kuchni. Starsza pani z uroczymi zmarszczkami pytała, czy jestem jego nową dziewczyną. Koniecznie chciała mi wytłumaczyć różnice między stosami papryk, które sprzedawała. Rozumiałam jedynie, że każda następna, którą i podawała jest ostrzejsza od poprzedniej.