W warszawskim Pałacu Kultury trwa festiwal czekolady. Nie udało mi się tam dotrzeć, choroba skutecznie popsuła słodkie plany:( Postanowiłam poświętować sobie w domu. Z szafki wyjęłam twardą tabliczkę o 75% zawartości kakao, połamałam ją z przyjemnością i ogrzałam ciepłem kuchenki. Å»eby to była prawdziwa uczta, w szklankach pojawiły się mrożone maliny, skąpane w słodkim amaretto. Likier owocom dodał wyrazu, a mnie sił do walki z przeziębieniem:) Czekolada naprawdę ma uzdrawiającą moc! Kwintesencją tego deseru jest konflikt. Czekolada musi być gorąca, taka, która szczypie w język. Maliny prosto z zamrażarki, bez niepotrzebnego ocieplania. Różnica temperatur zaciera się powoli, z każdą kolejną łyżeczka oferując inne doznanie. Można się od niego uzależnić:) Ja użyłam gorzkiej czekolady, bez cukru. Jednak jeśli tak wytrwany smak nie sprawia Wam przyjemności, możecie wykorzystać mleczną tabliczkę. Spragnionym ekstremalnych słodkich doznań polecam białą czekoladę. Maliny ją lubią, choć w tym połączeniu będzie to zupełnie inny deser:)