Gazpacho niezwykle kremowe - 3 sekrety idealnego gazpacho

W tym roku pomidory są wyjątkowo słodkie i jem je na okrągło na wiele sposobów. W upały w mojej lodówce co najmniej raz w tygodniu jest gazpacho, które idealnie orzeźwia w letni dzień. Gazpacho robiłam kilkakrotnie, jednak od tego roku robię zdecydowanie lepsze. Lepsze, to znaczy o idealnej konsystencji i niezwykle kremowe. To za sprawą trzech trików, które zdradziła mi znajoma (Agata, dziękuję!). Ona z kolei wyczytała o tym na blogu Jadłonomii. Gazpacho niezwykle kremowe - 3 sekrety idealnego gazpacho Po pierwsze, pokrojone warzywa należy posolić i odstawić w misce razem z pieczywem na co najmniej pół godziny. Dzięki temu zmiękną i łatwiej będzie je zmiksować. Ale jeszcze nie miksujcie, bowiem... Po drugie, posolone warzywa puszczą sok, który należy odlać (i ew. później częściowo dodać, a resztę wypić) i wówczas zmiksować. W razie potrzeby dodać nieco soku, o dodawaniu wody zapomnijcie zupełnie. Dzięki temu gazpacho nie będzie się rozwarstwiać i podchodzić wodą. Po trzecie, po ew. doprawieniu solą, dodajcie ocet (tak, to konieczne), a później cienką strużką wlejcie oliwę, nie przerywając blendowania.Dzięki temu nastąpi emulgowanie, czyli proces jak przy robieniu np. majonezu.   To sprawi, że gazpacho będzie idealnie kremowe.

Szparagi spożywam w ilościach hurtowych. Z lenistwa najczęściej zielone (nie wymagają obierania), ale białymi również nie pogardzę. Zielonym wystarczy bowiem odłamać końce, by móc się cieszyć ich smakiem, również na surowo. Cappuccino ze szparagów - jak wykorzystać końcówki i obierki ze szparagów Co zrobić wobec tego z końcówkami? Wykorzystać! Trzymam je w lodówce kilka dni, dokładając co rusz to nowe. Jeśli odstęp pomiędzy kolejno jedzonymi pęczkami szparagów jest dłuższy, wówczas mrożę je. A potem? A potem wykorzystuję do zrobienia zupy krem. Zupy nic, bo bazuje na samych odłamanych końcówkach szparagów, jeśli używacie białych, dodajcie jeszcze obierki ze szparagów. Cappuccino ze szparagów - jak wykorzystać końcówki i obierki ze szparagów Szparagi można gotować, grilować, piec czy jeść na surowo (polecam jako chrupiący dodatek do sałatki). Możliwości jest jeszcze więcej, czym zaskoczyli mnie niejednokrotnie kucharze z Water&Wine. Szczególnie utkwił mi w pamięci sos, przygotowany na bazie grillowanych zielonych szparagów, przeciśniętych przez wyciskarkę wolnoobrotową! Szparagi grillowane były w całości, z końcówkami, co zainspirowało mnie do stworzenia cappuccino. Wyciskarki niestety nie posiadam, więc moje końcówki zblendowałam, o czym przeczytacie w dalszej części przepisu. Cappuccino szparagowe jest dobre zarówno na ciepło, jak i na zimno jako chłodnik. Byłam bardzo zdziwiona, jak intensywny smak szparagów można uzyskać z samych końcówek! Celowo nie dodawałam tu ziół, by nacieszyć się esencjonalnym wywarem. Sól i pieprz wystarczająco podbijają smak. To jednak wciąż nic przy tym, czym każdorazowo zaskakuje nas ekipa Water&Wine. Dwa dni temu byłyśmy tam po raz kolejny, by po raz kolejny poczuć się jak w raju. Relacja z tego wyjazdu wkrótce, ale już teraz możecie zobaczyć, co jadłyśmy tam na naszym fb.

Z bobem zawsze jest tak samo. Ten premierowy smakuje nie do nasycenia. Soczysty, świeży, potrzebuje zaledwie kilku chwil we wrzątku. Im go więcej, tym mniejsze ma wzięcie, bo zaczyna mu brakować chrupkości i początkowej delikatności. By jednak nie marnować sezonu, na finał bób można zmienić w kremową zupę. Charakteru doda mu zdecydowanie por, a gęstości ziemniaki. Tymianek właściwie doprawi, a pełny talerz nasyci.

Listopad to podobno najsmutniejszy miesiąc w kalendarzu. Gdyby z niego zniknął niepostrzeżenie, może nawet nikt by nie zauważył. W listopadzie nie dzieje się nic istotnego. Rozczarowuje pluchą i siąpiącym deszczem. Irytuje, bo okrada drzewa z liści. Czasem wychodzi przed szereg i sypnie zbyt wcześnie śniegiem, zaskakując zdezorientowanych kierowców. rozgrzewająca zupa W listopadzie nic się nie zaczyna, a wszystko kończy. To czas pożegnań z resztkami śliwek i dorodnych jabłek, które nie wytrzymują niskiej temperatury. Na do widzenia gotuję zupę, której smak przynajmniej zostanie na dłużej. Rozgrzewająca, mocna, taka akuratna na listopadowe ponuractwo. rozgrzewająca zupa W tym roku listopad ma jedno wydarzenie warte uwagi. Otwarcie Water&Wine. To restauracja, w której dotychczas spotykali się wtajemniczeni goście Cisowianki Perlage.  Usytuowana tuż przy rozlewni tej wody, z dala od zgiełku świata, z autorskim menu Marka Flisińskiego. W małych Drzewcach obok Nałęczowa jest wielka kuchnia, w której smaki łączone są w zaskakujący sposób. Kaczka kąpie się w tokaju i obsypana jest bzem, kapustę z premedytacją kucharz przypala i dopieszcza pomidorowym dżemem. Warszawskiej gastronomii szef kuchni stawia wysoko poprzeczkę. W ręku ma atuty, których brakuje miejskiej konkurencji, bo może gotować z tego, co ofiarują pobliskie ogród i rzeka. Wieść o wybitnej kulinarnej kreacji roznosi się szybko, recenzenci rezerwują stoliki i oblizując wargi piszą o niewiarygodnych uniesieniach. Teraz już każdy może się przekonać, jak pysznie jest w Drzewcach, wystarczy zarezerwować stolik, a potem już tylko smakować.

Szparagi to  jest historia o miłości. Uczuciu totalnym. O rozstaniach i powrotach. Wierności. O tęsknocie i żalu. Cierpliwości. O pragnieniu i nienasyceniu. Trochę w tym komedii romantycznej, nieco dramatu i kina familijnego. Bohaterem pierwszoplanowym jest oczywiście szparag. Akcja toczy się cyklicznie - od maja do czerwca. Za krótko zdecydowanie, taka jest jednak wola tajemniczego reżysera. Szparagi mają różne kostiumy - od charakternej zieleni, poprzez niewinną biel aż do soczystego fioletu. Jedne grają nad ziemią, inne wolą w ukryciu. Grzebać po nie trzeba o świecie najlepiej, no ale czego nie robi się dla gwiazd. krem z białyc szparaów Szparagi nie są wymagające. Co im tam napiszą w scenariuszu, przyjmą bez szemrania. Obsadzone w zupie z wibrującym wśród nich serem gorgonzola  pogrywają smakowicie i zachęcają do dubla.  Tej sceny nie trzeba doprawiać solą, bo ma jej wystarczająco dużo i ser i łosoś.  Kremowość zawdzięczają statystom; białym warzywom i mleku. Zachęcam do szparagowych eksperymentów, to warzywa z całą paletą witamin i niewielu kalorii. Krem z gorgonzolą i łososiem dopisuję do akcji Cisowianki - Gotujmy zdrowo - mniej soli, bo w maju pasuje tam wybornie. krem z białych szparagów

Zupy to mój kulinarny sens istnienia.Może dlatego, bo rozgrzewają, gdy potrzebuję, dodają energii, jeśli jej brakuje. Są wygodne, dzielone na porcje. Lubią dodatki, pozwalają się zrobić niemal ze wszystkiego. Tę z brokułów nazywam kremem, bo jest gęsta i aksamitna zarazem. Wypełnia się smakiem zimowych brokułów, które mimo mrozu nie tracą zieleni. Skonstruowana wbrew pierwotnym zamiarom, bo brokuły przeznaczone były makaronowi z fetą. krem z brokulow Zamiast greckich akcentów w kremie z brokułów jest polski oscypek, nieco włoskiego prosciutto i garść świeżej bazylii. Kulinarny misz masz, smakowo bez zadęcia i soli, a jednak z charakterem. Gotuję tę zupę dla akcji Cisowianki - Gotujmy zdrowo - mniej soli, ale wiem, że nie będzie to jednorazowe zdarzenie. Wracam regularnie do udanych debiutów i dzielę się przepisem, bo żal go tak trzymać w ukryciu. Niech Wam też się spodoba razem ze świadomością, że sól lepiej ograniczyć, a do tego kremu nie sypać jej nawet szczypty. Po co psuć ideał, a sobie samopoczucie, które nadmiar soli rujnuje. krem z brokulow

Lato smakuje chłodnikiem. Lekkością, świeżością, wigorem. To moja obietnica i nagroda po zimowej tęsknocie. Ten turecki, dosadnie jogurtowy, choć daleki geograficznie, ze swoją mocą orzeźwienia bliski. 1-DSC_0186Natknęłam się na niego przez przypadek, gdy został podany jako dodatek, do ostrych mięs. Przewidziano dla niego rolę niezobowiązujacą, a on tymczasem nieświadomie zupełnie wysunął się na plan pierwszy. Tak mnie ujął tym swoim nieskomplikowaniem, tą odmiennością i wyrazistością w pakiecie, że przyjęłam ten turecki klimat w swoim domu. 1-DSC_0171

Tajska zupa Tom Yum z krewetkami

Weekend minął pod znakiem walki z gorączką ;) Podobno na przeziębienie najlepszy jest rosół. Sęk w tym, że niekoniecznie miałam na niego ochotę ;) Spojrzałam na zawartość lodówki i okazało się, że to czas na zupę Tom Kha Kung - najbardziej popularną tajską zupą. W oryginale podobno bez mleczka kokosowego (Tom Yum Kung), ale śmiem z tym polemizować ;) Być może taka była na początku, jednak kilkakrotnie jedząc ją w Tajlandii zawsze była z mleczkiem. Jadłam ją głównie na ulicy, wśród "lokalsów". Nie ma szans, że była przygotowywana pod turystów :) Nie mam też dowodów zdjęciowych, gdyż padł mi (oby nie na zawsze!) dysk zewnętrzny, na którym mam wszystkie zdjęcia(tak, takie rzeczy się dzieją naprawdę, wkrótce po tym jak pada dysk twardy w laptopie i człowiek się cieszy, że ma kopię zapasową na dysku zewnętrznym... ;)) Oryginalna zupa Tom Yum jest za to bardzo ostra. Toma Kha jest nieco łagodniejsza dzięki mleczku kokosowemu. Przyznaję się, że i tak mocno tu poszłam na ustępstwo i dostosowałam ją do swoich kubków smakowych :) Wyszła pyszna, nieśmiało powiem, że nie odstająca od tej jedzonej w Tajlandii :) Tajska zupa Tom Yum z krewetkami Użyłam "awaryjnych" krewetek, jednak zdecydowanie lepiej byłoby użyć nie gotowanych wcześniej, czyli szarych, najlepiej świeżych. Trudno jednak wymagać więcej, gdy ma się tylko to pod ręką, a o wyjściu z domu z gorączką nie ma mowy, gdyż celem jest niemalże natychmiastowe wyzdrowienie ;) Tajska zupa Tom Yum z krewetkami

Powiedzieć, że ma specyficzny zapach to eufemizm. Brukselka, jak pachnie, każdy czuje. Można ją jednak odczarować. Dla mnie zrobił to sam Jamie Olivier, bo pokazał, że wystarczy obrać jej listki i każdy z nich podprażyć na patelni. Brukselka zyskała chrupkość i odzyskała jakość. W tej nowej wersji trafiła do mojej zupy. krem z brukselki Zupa dla mnie istnieje w dwóch wersjach - owocowej i kremu. Krytykom odpowiadam - każdy ma jakąś słabość, chcę być sobą:) A poważnie to, żeby spełniać te swoje zachcianki, potrzebuję dobrego blendera. Urządzenie, które testuję obecnie to rozdrabniacz marki Russell Hobbs.Dla tych, co sporo w kuchni miksują i ścierają urządzenie bardzo przydatne:) krem z brukselki

Nęka mnie zimowe przeziębienie, złośliwy wirus, nieczuły i  niewspółczujący, że okoliczności zupełnie spadkowi formy nie sprzyjają. Koję się dobrymi myślami, herbatą z pomarańczą i ciepłym kocem. W kuchni też szukam ratunku, smakowego i odpornościowego.  Zżymam się na zimę, a w  kontrze do nieznośnego chłodu gotuję ulubioną zupę z owoców. W tej lutowej wersji wymaga ulepszenia. To ma być krem, co syci, rozgrzewa, niezbyt słodki, ale i nie wytrwany zanadto.  Wysypuję    do jabłek goździki, te najokazalsze, w całości, bo zmielone zbyt szybko tracą swą słodkość i siłę. Przypominam sobie, jak Agnieszka Kręglicka w jednym z felietonów słusznie zauważyła, że wieki temu, gdy goździki były ekstremalnie drogie, wzbogacano dania nimi obficie. Teraz korzystać można z nich do woli, a dość rzadko dostają szansę. Naprawiam to niedopatrzenie, goździki mają magiczną  moc zwalczania wirusów, a tego mi trzeba. krem z pieczonych jabłek Moc ma mój nowy rozdrabniacz Chop&Blend Aura z kolekcji Russell Hobbs. Testuję go od jakiegoś czasu, robi za mnie zupy - kremy, sosy i dipy. Jest wygodny i poręczny. To, co wychodzi spod jego ostrza jest gładkie i aksamitne. Nadaje się więc do past i rozdrabniania surowych warzyw. Rozdrabniacz bez trudu sprostał ostatniemu wyzwaniu - zblendował upieczone razem ze skórką jabłka. krem z pieczonych jabłek