Skończyłam oglądać serial The Crown i ujęła mnie młoda księżniczka, a chwilę później królowa, która z niesamowitą swadą i dostojeństwem zarazem popijała herbatę. Zawsze podawano Jej ją w stylowej porcelanie, niekiedy Elżbieta napój doprawiała konfiturami, rano dolewała do niego mleka, którego z reguły nie żałowała.   Ten obrazek przypomniał mi, jak czarująco przyjęła nas w grudniu Ewelina Łebkowska w Water&Wine. Dostałyśmy porcję zmysłowych naparów, w których przeplatały się lubieżnie wytworne nostalgie. Jeśli chodzi o detale, to był charakterny topinambur, wzmacniający rokitnik, kojący rumianek. Doprawione intensywnością korzennych przypraw robiły właściwe wrażenie. Ewelina raczyła nas nimi w kieliszkach i ten gest postanowiłam powtórzyć w sylwestrowy wieczór. Swoim gościom też zasugeruję zimową naparową rozgrzewkę. Już poczyniłam przygotowujące treningi i podjęłam działania. Ususzyłam skórki topinamburu, bo to napar z nich został moim faworytem. Pachnie prażonym słoneczkiem, słodkością i uprzejmością. Zdzieranie obierków z bulwy to frapujące wyzwanie, ale efekt finałowy wart jest poświęcenia. Z warzywa przy okazji dobrze jest ugotować kremową zupę, która może być preludium do sylwestrowego imprezowania. Zupa zaskakuje wyrazistością, lubię ją posypać pestkami uprażonego słonecznika albo chrupiącymi chipsami z topinamburowych skórek. Prężą się wtedy nadzwyczaj szykownie.   Zawartość pozostałych naparów u mnie też w sumie  narzucają resztki, jakich kolekcję uzbierałam po świętach. Zrobiłam te zapasy z premedytacją, pozwolę im teraz swawolnie wybrzmieć w domowych napojach. Mam na stanie skórki pomarańczy i cytrusów, pestki z grantu, liście mięty i kolendry, ususzone ziarna rokitnika, pyłek pszczeli i kwiaty rumianku. W słoiku przetrwały maliny, może utrę z nich puder, co doda klasy jednemu z naparów? Moje propozycje są tylko zachętą, do subiektywnej zabawy. Przełamcie napojową monotonię i w ten ostatni dzień roku zaszalejcie z gorącymi, niech ich kojący asortyment rozleje się niemal z taką samą intensywnością i brawurą, jak szampan o północy.   Ja czerpię inspirację z kuchni w Drzewcach, gdzie dzieją się cuda. Tam zgrabnie połączona ekipa kombinuje łapczywie, żeni zjawiskowo z pozoru niechętne ku sobie składniki, troszczy się o każdy produkt, a te które jest w stanie, hoduje samodzielnie. Bez niepotrzebnych wzmacniaczy, w oparciu o autentyczny kalendarz natury. Tam nic się nie marnuje, na każdą łodygę, wyhodowaną marchewkę i głaby kapusty jest pomysł. Ubóstwiam zaglądać w zakamarki ich codzienności, patrzeć, jak Marek Flisiński w skrytej za grządkami pomidorów ziemniance częstuje ukradkiem nalewką z kurek. Pręży się w tej kolejcji też ukiszony rabarbar i orzechy. Dużo dobra wszelakiego, co zdobi i zachwyca gości. Dobrze jest w Drzewcach kruszyć wypiekanym przez Michała Krzysiaka chlebem. Ostatnio zjadłam nieprzyzwoitą ilość grubaśnych pajd zatopionych w oleju i jeszcze zabrałam chałkę na wynos. W Water&Wine trudno się oprzeć pokusie.   Wy też się nie powstrzymujcie i jeśli chcecie zaskoczyć swoich gości, przedstawcie im naparową kompozycję. To dobra wróżba na Nowy Rok.

Niekiedy to, co najlepsze czai się w środku. Zbyt nieśmiało, by tupnąć i domagać się atencji. Czeka milcząco na przewidziany dla niego scenariusz. Nie protestuje w przypadku pożegnania. Cieszy się z drobiazgów, gdy ktoś chrupnie go soczyście, już mu wystarczy. Nie ma rozszczeń, łapie przelotne spojrzenia i przegląda się z ciekawością. Przyzwyczajony do bycia niezauważalnym, daje się wrzucić do śmietnika bez pomysłu na ciąg dalszy. A ja chcę stworzyć dla niego właśnie historię. Spersonalizowaną, taką, ja mu się bezsprzecznie należy. Mam więc rolę dla głąba w swoich przepisach. I to tę pierwszoplanową. Głąb kapusty potrafi uwieść. Nie ma w tej deklaracji rzuconej na letni wiatr obietnicy.   To bowiem witaminowa petarda, co wygładza zmarszczki, rozjaśnia skórę i nadaje jej blasku. Magia w czystej postaci, z której najczęściej na własne życzenie rezygnujemy. Bo głąb nie wzbudza zainteresowania. Jest twardy, niemrawy i mało rokujący. W soczystości liści kapusty dostrzegamy natychmiast potencjał. Sama ostatnio proponowałam, by te młode poszatkować na sałatkę. Na głąba, który po niej zostaje, też mam patent. Niejeden nawet. Ukłon w stronę resztek warto zrobić nie tylko dla zdrowia, ale i zmniejszania skali marnowania, która druzgocąco wpływa na klimat. Do śmietnika przeciętnego Polaka co miesiąc trafiają 4 kilogramy jedzenia. Pozbywamy się rzeczy, jakie mogłyby trafić na stół i robić wrażenie. Skórki, obierki, końcówki, głąby, liście pojawiają się w menu wybornych restauracji, a autorzy, którzy mieli odwagę podarować im szasnę, dostają oklaski! Sama biłam brawo ekipie Water&Wine, która wyciska sok   nawet z obierek i końcówek szparagów, pielęgnuje miłość do czerpania z siły natury i wykorzystania każdego produktu bez reszty. To absolutni mistrzowie, z polem za rogiem, własną piekarnią, wielkimi słojami, w których czają się kiszonki i nalewki - w tym ta kurek, co działa cuda! W Drzewcach gotują czarodzieje smaku, autentycznego, szczerego i bardzo dopieszczonego. Ich pomysły są dla mnie inspiracją - dziś z szacunkiem, dzięki Nim traktuję głąba.