Wprawdzie lato wróciło i dumnie stwierdza, że wciąż nie powiedziało ostatniego słowa, ale ja   kuchnię otworzyłam już szeroko dla jesieni. Tyle wokół jej znaków,  więc nie ma co dawać się zwieść chwilowym zawirowaniom na termometrze i odganiać myśli o krótszym dniu. Ja zresztą jesień lubię, jestem październikowym dzieckiem, więc  przyjmuję    ją z całym dobrodziejstwem i urokiem. Garnę się do jej nostalgii, do ciepłego szalika i gorącej czekolady. Cieszą mnie listopadowe odcienie burgundu i  złota. A pochmurne popołudnia rozjaśniam śliwkowym creme brulee. creme brulle ze śliwkami Jesienny creme brulee różni się od oryginału. Więcej w nim wyrazistości, która całkiem dobrze radzi sobie ze słodkością zapiekanych jajek i śmietanki. Śliwkowy mus dopełniony cynamonem i tymiankiem podkreśla klasykę deseru, a jednocześnie  ubarwia go efektem zaskoczenia. creme brulee ze śliwkami

Nawet nie wiem, co w tej tarcie jest najlepsze. Kruchy, maślany spód, czy waniliowe wnętrze albo karmelizowana słodka skorupka. Połączenie  dwóch francuskich klasyków  okazało się strzałem  w deserową  dziesiątkę.    A wcale nie było planowane, tarta creme brulee powstała, bo  musiałam wykorzystać żółtka, które zostały po bezie, a nie chciałam powtarzać wykorzystywanych już przepisów. Z tej przypadkowej kulinarnej kreacji wyszło cudo, po którym długo w domu oblizywano palce. Szczęśliwcy zabrali porcję na wynos. Dzięki temu ich jesienny poranek był zdecydowanie przyjemniejszy. tarta creme brulee W tarcie creme brulee kluczowe są dwie sprawy - zapiekanie i chłodzenie. Obie muszą potrwać, nie polecam więc tego deseru niecierpliwym. Tym, którzy  jednak poświęcą swój czas, zostanie to wynagrodzone. Smakiem, zapachem, słodyczą. Zachwycicie się bez opamiętania:) Do ostatniego okruszka. tarta creme brulee