Są takie dania, że nie sposób je zjeść na jeden raz. Jak np. pieczona kaczka w całości dla 2-3 osób. Oczywiście można jeść ją przez kilka dni, jednak dla mnie żadna potrawa nie smakuje już tak dobrze drugiego dnia - potrzebuję urozmaicenia. Stąd pomysł na to danie. W zamierzeniu miało być bao, modne chociażby z foodtrucków. Realnie jednak nie miałam czasu na ich przygotowanie, więc sięgnęłam po awaryjne pity w szafce. Pieczoną kaczkę wymieszałam w glazurze pomarańczowo-imbirowej, ożeniłam z kilkoma rzodkiewkami, zalegającymi w lodówce, które zamarynowałam w soku z pomarańczy. To taki domowy street food przygotowany w 15 minut. Efekt w pełni satysfakcjonujący, obiad smakował bardziej, niż tradycyjny dzień wcześniej. Pita z szarpaną pieczoną kaczką, z marynowanymi rzodkiewkami w glazurze pomarańczowo-imbirowej

Nie przepadam za kaczką. Choć raczej powinnam napisać to w czasie przeszłym. Moje nastawienie bowiem do kaczki uległo diametralnej zmianie. Wszystko za sprawą dwóch mężczyzn. Paryskiego korespondenta radiowego i rolnika z Radzymina. Ten pierwszy podzielił się apetycznymi refleksjami ze swojej obecności w  kulinarnej akademii Le  Cordon Bleu, drugi przyciągnał uwagę na moim ulubionym warszawskim targu. Obu łączy miłość do kaczki. Dziennikarz pieczoną, a wcześniej obsypaną solą i zalaną tłuszczem kaczą pierś nazywa impresjonizmem na podniebieniu. Gospodarz kaczki hoduje sam, a potem przywozi do stolicy i z pewną taką nieśmiałością, spowodowaną pewnie nie do końca legalnym działaniem, oferuje zaufanym klientom. Kaczka jest solidna, z bogatym wnętrzem, przygotowana do faszerowania, pieczenia, duszenia, czy czego tam kupujący chce. Sprzedawca snuje opowieści o kruchym mięsie z lekkością odchodzącym od kości, chrupiącej skórce natartej tymiankiem i aromatycznym rosole, który powstanie, gdy zdecyduję się oddzielić od korpusu skrzydła i podroby. Te dwa światy, paryskiej pełnej szyku akademii i targowego grudniowego rozgardiaszu połączyłam świadomie. Przewracając kolejne kartki książki o kulisach La Cordon Bleu nie tylko zgłodniałam, ale uznałam, że po lekturze, w której zachwyt nad kaczką jest obezwładniający, muszę i ja dać jej szansę. Potrzebowałam tylko towaru najepszej jakości. A taki jest właśnie na wspomnianym targu. Trzeba tylko wiedzieć, w której alejce sprzedają rarytasy, nieporównywalne do tych ze sklepowych zamrażarek. Zanim kaczkę nabyłam, poznałam jej historię wraz z    obietnicą, że z zakupu będę zadowolona. Jestem. I doskonale rozumiem autora wspomnień z paryskiej akademii, który o kaczcei tej  w pomarańczach  i  borowikach wyraża się z należytym szacunkiem:) Ja wybrałam wersję staropolską.

Kaczkę zwykło się jadać z jabłkami. Zdecydowanie lepiej smakuje z dodatkiem pomarańczy. Jest winna, niewysuszona, śmiało można podać na wielkanocny stół. Przygotowanie jej to w zasadzie chwila, zatem to dobra propozycja dla zapracowanych :) Pieczona kaczka to również dobry pomysł na Wielkanoc czy Boże Narodzenie. Kaczka z pomarańczami