Zbieram kuchenne gadżety. Mam słabość do kolorowych foremek. Uwielbiam papilotki i zawsze mam ich za mało. Z podróży wolę przytargać nową blachę do pieczenia, zamiast stylowej sukienki. Tracę pieniądze na targach starości. Piję kawę w filiżance z bawarskiej porcelany ze złotym wzorem. Metrem jeżdżę na wyprzedaże do Tk Maxx i zachwycam się podkładką do hartowania czekolady. W nocy robię zakupy w internetowych sklepach za oceanem. Mam na imię Sylwia i jestem uzależniona:) Naturalne więc było, że zachwyciła mnie propozycja przetestowania wolnowaru Crock-Pot. Wprawdzie bałam się nieco jego gabarytów, ale oczywiście jakimś cudem znalazłam dla niego dobre miejsce. Wolnowar robi furorę w Stanach i Australii. Wymyśli go Å»ydzi, by nie gotować w czasie szabasu. Teraz gospodynie domowe i ambitne bizneswoman wrzucają do maszyny rozmaite składniki, naciskają guzik i malują paznokcie lub kolorowanki z dzieckiem. Niewiarygodne? Otóż ta bajka naprawdę ma szczęśliwe zakończenie. Przekonałam się przy rosole i moim rodzinnym hicie - policzkach wołowych. Policzki podobnie, jak wolnowar stają się szalenie popularne. Podroby po czasie odrzucenia wracają na ambitne stoły i każą sobie słono za tę modę płacić. Do tego są wymagające i lubią się długo gotować. Uznałam, że będą wyśmienite do testu wolnowaru Crock - Pot. Dobrze pilnowane policzki wychodzą miękkie i delikatne. Wolnowar miał mnie zwolnić z obowiązku troski o czas i temperaturę gotowania. Po prostu trzeba było umieścić w nim składniki i zająć się innymi przyjemnościami. Co też oczywiście uczyniłam.