Jego największą zaletą jest ilość kalorii. Porcja ma ich zaledwie 150, czyli o połowę mniej niż w tradycyjnym wydaniu. Tak wyliczyły dietetyczki w programie Rewolucje na talerzu, z którego to przepis zaczerpnęłam. Po udanym debiucie wracam do tej zupy często, bo lubię jej ziołowy smak.

Podobno Casanova zjadał ich co najmniej 60 dziennie. Już w średniowieczu wierzono, że są afrodyzjakiem i zaostrzają apetyt...seksualny.Można je podawać z rozmaitymi sosami, choć Hiszpanie uznają to za kulinarne bluźnierstwo. Bo najlepsze są skropione sokiem z cytryny. Wtedy najbardziej czuć ich prawdziwy, morski smak. Takie też polecam. Do polskich hipermarketów przypływają w czwartek. Trzeba je jednak kupić przed weekendem, bo szybko znikają. Warto przy okazji zaopatrzyć się w specjalny niewielki nożyk do otwierania.

To smak przywieziony z  Ameryki Południowej. Najpierw słuchałam długiej, powtarzanej każdego dnia opowieści, że jest  delikatne, odświeżające, różnorodne.  Tak inne, że  nie można się nim znudzić. Potem się przekonałam, jak bardzo zachywca orzeźwiającą dawką limonki i zaostrza apetyt. Nie było wyboru, surowa, marynowana w cytrusach ryba została wpisana na stałe do domowego menu. O tym, że było warto, niech świadczy fakt, iż Meksyk, Peru, Kolumbia czy Ekwador kłócą się o to,   który z tych krajów    jest autorem ceviche. Ponieważ spór jest ciągle nierozstrzygnięty, każdy przedstawia je jako swoje narodowe danie.