
Najpyszniejsze pesto było z toskańskiego targu. Nakładane drewianą łyżką do plastikowego pudełka. Z kawałkami orzeszków pinii, przepełnione zielenią bazylii, z charakterystycznym smakiem tartego parmezanu. Takie, które chciało się jeść dużymi łyżkami, bez dodatków, ciabaty czy makaronu. Zatęskniłam za tym smakiem. Nieco zignorowałam włoską tradycją i składniki posiekałam, a nie utarłam w moździerzu, dodatkowo wzbogaciłam je rukolą. I tak wyszło pyszne:)