Najpyszniejsze pesto było z toskańskiego targu. Nakładane drewianą łyżką do plastikowego pudełka. Z kawałkami orzeszków pinii, przepełnione zielenią bazylii, z charakterystycznym smakiem tartego parmezanu.  Takie, które chciało się jeść dużymi łyżkami, bez dodatków, ciabaty czy makaronu. Zatęskniłam za tym smakiem. Nieco zignorowałam włoską tradycją i składniki posiekałam, a nie utarłam w moździerzu, dodatkowo  wzbogaciłam je rukolą.    I tak wyszło pyszne:)

Mój absolutny faworyt wśród jesiennych wypieków. Już wiem, że pojawi się na bożonarodzeniowym stole. Zachwyca smakiem kontrastów - solonych orzechów  i słodkiego kajmaku. Jest puszysty i delikatnie słodki. Lekko zarumienione płatki migdałów stawiają kropkę nad i:) Ten sernik poznałam u sąsiadki. Musiałam się bardzo powstrzymywać, by w nieskończoność nie prosić o kolejne porcje. Odkąd sąsiadka  podzieliła się przepisem, do sernika mam dostęp nieograniczony:)

Z tymi ciastkami było tak. Upiekłam kilkadziesiąt, znikały gorące. Przezornie schowałam kilka, by zabrać na drugie śniadanie do pracy. Choć następnego dnia przyjechały ze mną, zupełnie o nich zapomniałam:) Ciastka wróciły do domu, odłożyłam je do wieczornej herbaty. Herbata się parzyła, a ciastka zniknęły. Znalazłam tylko torebkę z okruszkami i winowajcę, który z rozbrajającym uśmiechem wyznał, że były pyszne i kolejnym razem mam zrobić więcej. Robiłam przez kilka następnych dni. I Was zachęcam.  

Marzyło mi się takie właśnie jesienne ciasto, nieco wilgotne, mocno cynamonowe, niezbyt słodkie. Idealne towarzystwo do gorącej herbaty. Niby nie ma w sobie nic nadzwyczajnego, a jest wyjątkowe. Lubię je piec, bo dodaje uroku październikowej słocie. Jeśli chcecie rozpieścić zmysły i smak jeszcze bardziej, nie zapomnijcie o keksie z bitej śmietany. Ja poszłam w wersję light i skusiłam się jedynie na powidła śliwkowe.  

Wrześniowy tydzień spędziłam nad morzem. W jednej z miejscowości odkryłam niepozorną tawernę, a w niej kucharza, którzy dekadę życia spędził na kutrze. Z nostalgią wspominał poranne połowy i z  dumą podkreślał swoje umięjętności oprawiania ryby. Nie przekadzały mu w tym spore ilości wypijanego piwa:) Serowowana u niego ryba była jedną z najlepszych, jakie jadłam. Dałam się namówić nawet na flądrę, w której zwykle przeszkadzają mi ości. Każde popołudnie zaczynałam jednak  od zupy. Gotowanej na bulionie, ze świeżymi warzywami. W domu udało mi się odtworzyć jej aromat.

Ten tydzień rozpoczęłam malinowo i tak go też kończę. Już definitywnie, bo ceny resztki świeżych malin, które pozostały na targowych stoiskach są horendalne. Przestawiam się więc na owoce zamrożone, czekające na swój czas w mojej zamrażalce. No, ale na podsumowanie sezonu musi być coś ekstra. To tiramisu takie właśnie jest. Z białą czekoladą, płatkami migdałów. Bardzo słodkie, bardzo kuszące, pyszne po prostu. Å»ałuję więc, że wymyśliłam je tak późno.

Kaloryczna,  niezdrowa, ciężkostrawna. Takie mity krążą wokół fasolki w tej wersji, zabijając całkowicie radość z jej smaku. Ponieważ   nie ulegam presji, od czasu do czasu na moim stole pojawia się to danie.   Zapamietane z obozów, szkolnych stołówek. Dzięki świeżym ziołom - tymiankowi i majerankowi nabiera zupełnie innego charakteru. Sos jest lżejszy i bardziej aromatyczny.  

Po tym konkursie pozostało mi wrażenie, że smakowite prezenty najczęściej powstają przed Bożym Narodzeniem:) Nie wiem, czy to ta osławiona magia zbliżających świąt skłania do działania, ale cieszę się, że pojawiło się tyle pomysłów i mam nadzieję - inspiracji dla innych. Za wszystkie  serdecznie dziękujemy. Niestety zwycięzców mogło być tylko trzech i Im gratulujemy najmocniej. Liczę, że prezent Was ucieszy, bo ta książka    może być świetną podpowiedzią przy wyborze smakowitych prezentów.  

Malinom nie potrafię się oprzeć. Nigdy. Przed ostatecznym pożegnaniem na długie jesienno-zimowe miesiące tworzę kolejne kompozycje z nimi w roli głównej. W tym wydaniu puszycie uwodzący mus z białej czekolady podkreśla ich słodycz. Jeśli nie macie pomysłu na weekend, biegnijcie na targ po świeże owoce. Póki jeszcze są. Tarta nie wymaga wiele pracy, daje za to wiele smakowych wrażeń.

Zupa ufo albo drink pszczółkowy. Palce potwora, kurczę pieczone, a na deser miętowe orzeźwienie. Rosołek babuni, pomidorowy szał, szałowy krem. Tak zaczyna się rewolucja na szkolnych  talerzach. Premiera nastąpiła w kilku wrocławskich szkołach i mam  nadzieję że  fala zdrowych  obiadów  podanych tak atrakcyjnie, że najbardziej wybredne dzieciaki  nie będą się w stanie  im oprzeć , niebawem ogarnie nasz kraj od Wybrzeża aż do Tatr. To już najwyższy czas, bo jeśli wierzyć badaniam naukowców, co  piąte polskie dziecko  ma problemy  z nadwagą.