Tarta grzechu warta - to motto tego sezonu w mojej kuchni. Robię ją wyjątkowo często, w ugniataniu ciasta jestem mistrzynią:) Gdy się chłodzi, pracuję nad nadzieniem. Lubię proste zestawy. Z tego co pod ręką. Tym razem były świeże liście szpinaku, które doceniam zdecydowanie bardziej, niż zamrożoną papkę zapakowaną w foliowe torebki i umieszczaną w sklepowych zamrażalnikach. Å»eby zimą uniknąć takich spotkań, latem zamrażam kilka porcji opłukanych liści. O   tym obowiązku niestety przypominam sobie zawsze dopiero wtedy, gdy danie ze szpinakiem robię:) Regularnie  więc przygotowaną porcję pozbawiam kilku gram i przeznaczam na zimowe zapasy. Ten ubytek trzeba jakoś zakleić. W tej wersji idealnie sprawdziły się osuszone toskańskim  słońcem  pomidory.

Od takiej delikatnej zupy zawsze zaczynam jedzenie w azjatyckich restauracjach. Wszystkie umieszone na długiej liście w karcie mają tę samą bazę, aromatyczny bulion. W zależności od dokonanego wyboru, zmieniają się dodatki. W naszym domu długo szukaliśmy tego smaku. Ostatnio recenzje pełne zachwytu pokazały, że z pamięci można próbować odtworzyć azjatycki smak w polskiej kuchni. Polecam i zachęcam do tworzenia własnych kompozycji.  

zupa z soczewicą

To kolejna propozycja zupy ze szpinakiem, tym razem inspirowana zupą Jamiego Olivera. Dodatek soczewicy sprawia, że jest bardzo sycąca, zaś imbir i chili powodują, że zupa ta jest bardzo rozgrzewająca. W sam raz na zimową porę. Pomidorki koktajlowe przełamują barwę tej zupy. zupa z soczewicą

Niedawno ktoś mnie zapytał, jaki zapach w kuchni lubię najbardziej - bez wątpliwości - skwierczącego czosnku. Delikatnie słodki, dający złudne wrażenie utraty ostrości. I takie właśnie jest to danie, kojarzące mi się nie tylko z czosnkiem, ale i studenckim gotowaniem. Wtedy właśnie powstało i było przeze mnie -  ku radości innych -  serwowane nieustannie. Szybkie, sycące, dzięki szpinakowi bogate w wartości odżywcze, więc w tamtych intensywnych i wyczerpujących czasach po prostu idealne. Przez lata nic w tym połączeniu nie zmieniłam i może dlatego ciągle smakuje tak samo dobrze.  

zupa ze spzinakiem po żydowsku

Latem lubię zupy rzadkie, zimą gęste i zawiesiste. Ta zupa jest mocno rozgrzewająca, gęsta tak bardzo, że po zjedzeniu jednej porcji nie mam siły na więcej :) Jest bardzo pożywna, smaczna i wiem, że już na stałe wejdzie do mojego menu. Do tej pory szpinak używałam jako dodatek do zupy krem (np. z brokułów), jednak w całych liściach smakuje bardzo dobrze, tworząc ciekawą kompozycję kolorów. zupa ze spzinakiem po żydowsku

Pierogi ze szpinakiem

Bardzo lubię szpinak w każdej postaci, zarówno jako dodatek do zupy krem, jako dodatek do mięsa czy ryby, jako główny składnik makaron czy pizzy. Używam albo świeżego szpinaku kupowanego w dużych ilościach latem na targu, lub poza sezonem ratuję się mrożonym. W tym przypadku zawsze kupuję mrożony w liściach, bowiem rozdrobniony to dla mnie pomyłka i trauma z dzieciństwa - taki był bowiem podawany w przedszkolu i przez lata skutecznie przeze mnie znienawidzony. Pierogi ze szpinakiem dobrze komponują się z masłem szałwiowym. Wierzch można posypać świeżo startym parmezanem. Pierogi ze szpinakiem

Po świątecznych i noworocznych kulinarnych szaleństwach zdecydowałam się  na chwilę wytchnienia na talerzu. Delikatnie maślana ryba nie potrzebuje ciężkiego wsparcia panierki czy oleju, bo wtedy traci swe walory. Wyciśnięta na nią cytryna i kolorowy pieprz są wystarczającymi dodatkami. Ryba wstawiona do piekarnika nie przesiąka niepotrzebnym tłuszczem, a po wyjęciu jest ciągle soczysta i aromatyczna.

Tę pizzę można uznać za dietetyczną. W cieście jest zaledwie tyle mąki, ile w niewielkiej bułce. Do tego odrobina sera i świeże liście szpinaku. Wszystko ułożone na pomidorowym sosie i na kilka minut wstawione do bijącego ciepłem piekarnika. Najlepiej na kamieniu przeznaczonym do pieczenia ciasta, który jest ostatnim odkryciem w naszej kuchni. Smak jest niepowtarzalny i w co trudno uwierzyć - porównywalny do tego z najlepszych włoskich pizzerii, dlatego została nazwana pizzą mistrza:)

Mieniące się w słońcu świeże liście szpinaku zobaczyłam na targu. Były niedbale rozrzucone w plastikowej skrzynce. Sprzedawane na kilogramy nie budziły zainteresowania tych, którzy przyszli po młode hiszpańskie albo cypryjskie ziemniaki, kalafior czy kapustę. Ja też zauważyłam je w ostatniej chwili i choć nie miałam na szpinak w tej postaci pomysłu, poprosiłam, by zapakować cały woreczek. Liście są lekkie i pachnące. Tym czego w nich nie lubię  jest piasek. Dlatego każdy z nich trzeba wypłukać dokładnie, bo nawet drobne kamyczki ścierające się pod zębami nie są przyjemne. Po oczyszczeniu, wysuszeniu połaczyłam je z tym, co miałam pod ręką - suszonymi, maczanymi w oliwie pomidorami, orzechami i serem.

Pamiętam z dzieciństwa mdławy smak szpinaku.  Był lepki i dominowały w  nim grudki niechlujnie wymieszanej mąki. Do tego sadzone jajko i łyżka ziemniaków. Takie było obowiązkowe piątkowe menu w przedszkolu. Te przygnębiające doświadczenia zbiorowego żywienia sprawiły, że przez lata, jak większość mojego pokolenia, szpinaku unikałam. Wróciłam z ciekawości, kiedy gdzieś przeczytałam, że szpinak do  Europy trafił z Persji jeszcze w średniowieczu.  Starożytni nie mogli się mylić, musieli  doceniać  bogactwo tego warzywa. Szpinak to żelazo i witamina C, ale przede wszystkim idealnie nadaje się do kulinarnych kreacji. Tutaj na kruchym cieście, które najlepsze wychodzi spod męskich silnych dłoni.