Są takie desery, które wyśmienicie smakują o każdej porze roku. By nie znudziły się, wystarczy je do niej po prostu dostosować. Jesienią z niekłamaną przyjemnością wracam do klasycznej polskiej szarlotki. Takiej, w której dominują przyprawy korzenne. Tutaj z pachnącym cynamonem  i włoskimi orzechami. Przepis na tę najpopularniejszą, klasyczną z rodzynkami stworzył francuski cukiernik dla swojego szefa. Tę znalazłam na niezawodnym słodkim blogu mojewypieki.

To propozycja na efektowne śniadanie. Nie trzeba wstawać zbyt wcześnie, by je przyrządzić, bo wykonanie trwa zaledwie chwilę. Efekt jest zaskakujący -  w środku pod delikatną szynką  kryje się  jajko po wiedeńsku. Po otwarciu sakiewki żółtko rozlewa się i subtelnie pokrywa liście rukoli. To taki smaczny niezobowiązujący prezent.

Zaskoczona odkryłam,  że  na targu ciągle jest świeży szczaw.  Zielone liście niedbale rozrzucone w drewnianej skrzynce są tak lekkie, że trzeba kilku solidnych graści, by wypełnić nimi niewielką torebkę. Do tego odrobina śmietany i jajka. W domu powstaje zupa, do której jakiś czas temu wróciłam po wieloletniej przerwie.  Teraz z przyjemnością dzielę się tym smakiem. I zachęcam tych wszystkich, którzy mają nie najlepsze wspomnienia z dzieciństwa, do spróbowania.

Panowie w białych fartuchach i klasycznych budyniówkach schronieni w wielkim namiocie szykowali przyjęcie dla kilkuset gości. Tak wyglądało to  z zewnątrz.  W środku na okrągłych stołach  lśniły kieliszki  zgrabnie  towarzyszące zastawie w  barwie  ecru. Wieczorem talerze miały wypełnić się smakami z najlepszych polskich restauracji. Szefowie kuchni, jak co roku w  ostatni  wrześniowy weekend  rywalizowali o tytuł mistrza. Podpatrzyłam przygotowania  zupełnie niechcący w czasie spaceru na Służewcu. Najzabawniejszy był widok kucharzy, którzy przed namiotem na ławce z apetytem konsumowali prosto z papierowych torebek  hamburgery z  Mc Donald's.  Niezrażona skusiłam się na tyle, że następnego dnia kupiłam bilet na ciąg dalszy imprezy - Open Family Day, gdzie zwycięskie restauracje serwowały  brunchowe dania dla wszystkich chętnych.

To jogurtowe babeczki, w których dominuje cytrynowa nuta. Są lekkie, a ich zapach  intesywnie wymyka się z kuchni i krąży wokół przez długie godziny. W piekarniku rosną pięknie, poza nim nie wychylają się z foremek, ale to wcale nie zakłóca ich smaku.

Tę zupę gotowano w jedynym z programów śniadaniowych, zdążyłam zobaczyć tylko zapowiedź i usłyszeć listę składników. Ponieważ w mojej lodówce od kilku dni zalegały trzy kolby kukurydzy, skorzystałam z telewizyjnej  podpowiedzi, intuicyjnie połączyłam składniki i  przygotowałam swoją wersję. Krem ma w sobie słodycz soczystych ziaren, przełamaną cierpkością liści cytryny. Zupa barwą przypomina lato, a smakiem pełnię jesieni.    

Bliny znalazły się w naszym menu przez kawior. Słoik z pomarańczową ikrą łososia stał w lodówce od pewnego czasu i czekał na stosowną okazję. Czekał tak długo, że prawie stracił ważność. Skończyło się oczywiście tak, że zamiast delektować się kawiorem w wyjątkowej chwili, szybko trzeba było znaleźć pomysł, jak go kulinarnie wykorzystać. Pierwszym skojarzeniem było rosyjskie wspomnienie - bliny z kawiorem i śmietaną. Pieczone całe popołudnie pojawiły się w ilości hurtowej. To było kolejne, tym razem nieświadome nawiązanie do rosyjskiej tradycji, bo w tamtejszej kuchni piecze  się je tylko w ogromnych ilościach, głównie przed Wielkim Postem. Symbolizują zarówno początek,  jak i kres życia, dlatego podaje się je  młodym mamom tuż po porodzie i na stypach.    

Miałam kupić tylko śliwki i maliny, ale zobaczyłam 20 kilogramową drewianą skrzynię wypełnioną mieniącymi się w słońcu jabłkami. Czerwone owoce natychmiast przypomniały  mojej wyobraźni  mus, który robił   dziadek  i podawał każdego dnia do kolacji. Ja chętnie dodawałabym go do szarlotki, naleśników, wyjadała ze słoiczka łyżką w zimowe wieczory. Wzięłam więc całą skrzynkę i pewnej niedzieli przerobiłam na pachnący cytrynową nutą mus.

Długo nie wiedziałałam o istnieniu cukinii, choć w faszerowaną, pasteryzowaną w occie czy pieczoną jadałam w domu. Tyle tylko, że nazywano ją kabaczkiem!  Nazwa cukinia przywędrowała do nas z Włoch i od kilku lat skutecznie wypiera tę tradycyjną.  Kupiłam więc cukinie i zamierzałam zrobić sałatkę. Wizyta gości spowodowała, że powstała zupa, idealna na rozpoczęcie jeszcze wciąż letniego wieczoru.

Tartę Francuzi kochają tak bardzo, że mają aż 3 sposoby na jej pieczenie. Można najpierw zrobić ciasto, wstawić do piekarnika, potem uzupełnić nadzieniem i zapiekać dalej. Można nie dzielić i piec całość od razu. I wreszcie można upiec samo ciasto, a nadzienie zimne albo gorące na gotowe  wyłożyć i podawać bez dodatkowych wspólnych minut w piekarniku. Bez względu na sposób wykonania, tartę polecam. Ta jest już zapowiedzią nadchodzącej w kuchni  jesieni.