Panowie w białych fartuchach i klasycznych budyniówkach schronieni w wielkim namiocie szykowali przyjęcie dla kilkuset gości. Tak wyglądało to  z zewnątrz.  W środku na okrągłych stołach  lśniły kieliszki  zgrabnie  towarzyszące zastawie w  barwie  ecru. Wieczorem talerze miały wypełnić się smakami z najlepszych polskich restauracji. Szefowie kuchni, jak co roku w  ostatni  wrześniowy weekend  rywalizowali o tytuł mistrza. Podpatrzyłam przygotowania  zupełnie niechcący w czasie spaceru na Służewcu. Najzabawniejszy był widok kucharzy, którzy przed namiotem na ławce z apetytem konsumowali prosto z papierowych torebek  hamburgery z  Mc Donald’s.  Niezrażona skusiłam się na tyle, że następnego dnia kupiłam bilet na ciąg dalszy imprezy – Open Family Day, gdzie zwycięskie restauracje serwowały  brunchowe dania dla wszystkich chętnych.

W niedzielne  słoneczne  popołudnie mistrzowie na zdecydowanie mniejszych talerzykach w kolorze przezroczystego plastiku    dzielili się swoimi zwycięskimi potrawami. Na kilkutysiącach metrów kwadratowych  mieszały się aromaty paelli wypełnionej soczyście owocami morza, świeżych ryb prezycyjnie owiniętych ryżem, delikatnych naleśników otoczonych odrobiną karmelu i wreszcie lodów melonowych z bazylią. Wszystko to przełamane nutą wybornego wina z najszlachetniejszych szczepów.  Prawie 300  gatunków powstających na różnych kontynentach. Lepszych i gorszych glebach. Ameryki Południowej i północnej Francji. Gruzji i Hiszpanii.

Zniechęcały jednak długie kolejki, do kilku restauracji po talerz ze skromną porcją trzeba było stać nawet pół godziny. Przez kilka pierwszych godzin tłum był zdecydowanie za duży, amatorzy smaku przeciskali się między nielicznymi stolikami. Trudno było  połączyć pilnowanie miejsca, kolejki i degustacji. Gdy po 17.00  pojawiliśmy na Służewcu pan ochroniarz powtrzymał nas przed wejściem, oznajmiając, że nie ma już miejsc. Chwilę poźniej okazało się, że choć lista jest zamknięta, można jednak kupić bilet. W środku było jednak zdecydowanie za mało miejsca dla takiej ilości osób.

Kulinarnej degustacji towarzyszyły panele smaku prowadzone przez najpopularniejszych polskich szefów kuchni. Oblegany Pascal Brodnicki płomiennie grillował między innymi  krewetki w sezamie i łososia z warzywami podawanego na makaronie. Załapałam się na jedynie  finał. Ryby soczyste i delikatnie cytrusowe wzbudziły aplauz publiczności, która spragniona dołownie wyrywała sobie talerze z rąk. Dla wszystkich porcji nie starczyło.

Grzegorz Łapanowski podpowiadał, jak zrobić carpaccio z buraków i koziego sera, a Jerzy Sobieniak przekonywał, by jagnięcinę doprawić  kminem rzymskim. Tu udało mi sie trafić, gdy zbierana była grupa chętnych do zajęć. Lekcja zaczęła się od absolutnych podstaw – czyli instrukcji używania noża.

Potem zgodnie ze wskazówkami trzeba było kroić i siekać warzywa do nemów – zawiniętych w ryżowy papier wielobarwnych kompozycji. Można dodawać do nich warzywa, owoce morza – według ulubionych połączeń smakowych. W moich były boczniaki przykryte świeżym koperkiem i marchewką.

Obok powstawały marynaty do mięs – cytrusowa i miodowa. Miód był też w sałatce z pomidorów obficie wymieszanych z mietą. Kilkoma sprawnymi ruchami szefa kuchni  z pstrąga zostały filety, którym towarzyszyły liście brukselki i koper włoski. Piersi kaczki delikatnie nacięte, zostały solidnie przetarte cynamonem, imbirem i kardamonem. Obsmażone przez chwilę na suchej patelni trafiły do rozgrzanego piekarnika. Gdy miały dość, umieszczono je obok chrupiących boczniaków z czosnkiem i koperkiem.  Tu nauczyłam się nowego dla mnie obyczaju – mięso musi przed podaniem gościom odpocząć kilka minut. I wcale nie jest to fopaux, gdy podajemy na talerzu niezbyt gorące. Zdecydowanie smaczniejsze.

Rarytasem dla koneserów był stek wołowy. Jędrny, świeży- co sprawdzaliśmy  robiąc wgłębienia palcem, został tylko oprószony pieprzem i wrzucony na rozgrzaną patelnię. Najlepszy powinien być obrócony trzy razy.  Ten  podany w otoczeniu carpaccio z buraków był przenikająco soczysty.    Jagnięcinie miały towarzyszyć pomidory z puree z pieczonej dyni, ale zabrakło dyni i czasu. W ciągu godziny na naszym stanowisku powstało  9 potraw i długa kolejka. Wszystkie znikały zaraz po tym, jak znalazły się na talerzach.

Moja najprzyjemniejsza refleksja nie dotyczyła smaku (choć w pamięci zanotowałam kilka fantastycznych i prostych przepisów, które pojawią się na blogu) a atmosfery.  Miło było zobaczyć, że jedzenie  tak znakomicie  łączy ludzi i sprawia im olbrzymią frajdę, a  mistrzowie, czy może raczej doświadczeni szefowie kuchni  bez żadnych oporów dzielilą się radami  i  zdradzają takie sekrety, jak ten  gdzie kupić najlepsze mięso i kiedy glazurować drób:)


Przepisy
Author: Sylwia

Get Connected