Doceniam toskańskie menu za jego prostotę. Tam nie ma wyszukanych form, przesady, a są fantastycznie oszałamiające podnienienie doznania. Te wszystkie aromatyczne  zioła, chrupiące warzywa, twardy, a tak lekko poddający się tarce ser. To zdecydowanie moja ukochana kuchnia. I dlatego wciąż szukam toskańskich inspiracji. Tutaj krucha cukinia, świetnie sprawdzająca się w roli przystawki albo dodatku do dania głównego.  

Moim ulubionym dodatkiem do łososia jest cytryna. Obtaczanie tej ryby w panierce albo maczanie w kremowych sosach  traktuję jako zamach na jej delikatność. Łososia więc jedynie solę, oprószam pieprzem, nacieram sokiem z cytryny i wkładam do piekarnika z opcją grill. Za namową Jamiego Oliviera dodałam do ryby chrupkie warzywa i dodatkowo przypiekłam jej skórkę. Efekt tak mi się przypadał do gustu, że w najbliższym czasie łosoś w tej wersji będzie pojawiał się na moim stole.  

Ta sałata to propozycja przystawki, ponieważ roszponka pobudza trawienie. Mało kto wie, ale roszponka zawiera 2 razy więcej witaminy C niż cytryna, jest cennym źródłem żelaza, a także ma właściwości uspokajające. Do tego truskawki z całym bogactwem mikroelementów, mozzarella i truflowy krem balsamiczny, wydobywający orzechowy posmak sałaty. To chyba moja ulubiona wiosenna sałata. Roszponka z mozarellą i truskawkami z truflowym kremem balsamicznym

Grillowane szparagi

Szparagi chciałam podać na kolację w postaci tarty. Nie byłam w stanie jednak tyle się powstrzymać przed zjedzeniem szparagów, zatem już przed obiadem przygotowałam szybką, szparagową przystawkę. Można ją zrobić na grillu, z braku takiego, swobodnie można wykorzystać patelnię grillową (uwielbiam ten wynalazek). Grillowane szparagi

Dziczyzna nie jest tym, co najchętniej dotąd wybierałam z menu. Choć ma niewiele tłuszczu, sporo białka  i długą tradycję obecności na polskich stołach, ja podchodziłam do niej z rezerwą. Obawiałam się jej kaprysów, długiego macerowania i wysuszenia. Wystarczył jednak sprawdzony przepis, przez lata testowany w myśliwskiej rodzinie, by odkryć, że wszystkie wątpliwości dotyczące dziczyzny, były nieuzasadnione. Na obiad podałam delikatną, kruchą i nasiąkniętą korzennymi przyprawami szynkę.

Dostałam  plastikową torbę  i żółtą kartkę z wypisanymi na niej drobno nazwami potraw. Chwilę później wsłuchiwałam się w okrzyki docierające z każdego stoiska. Największy i najstarszy targ w Qaxaca tętnił przedpołudniowym życiem. Tu zaczynała się moja lekcja gotowania w meksykańskim stylu. Panie domu szukały inspiracji na obiad, panowie leniwie popijali kolejną micheladę. Ja poznawałam wszystkich znajomych Gerardo, kucharza, w którego domu miałam  odkryć tajemnice meksykańskiej kuchni. Starsza pani z uroczymi zmarszczkami pytała, czy jestem jego nową dziewczyną. Koniecznie chciała mi wytłumaczyć różnice między stosami papryk, które sprzedawała. Rozumiałam jedynie, że każda następna, którą i podawała  jest ostrzejsza od poprzedniej.

To moje meksykańskie odkrycie. W każdej restauracji pojawiało się w menu. W różnej kompozycji. Dwa składniki nigdy się nie zmieniały - woda i owoce.Ja najbardziej polubiłam ten z ananasem w roli głównej. Napój jest orzeźwiający, przepełniony soczystością owoców i cierpkością limonki. W sam raz na nadchodzące lato.