Przyjacielu zabijasz mnie swoją ceną. Za pierwszym razem zdanie wymawiane łamaną angielszczyzną na targu w Anjunie jest zabawne, za drugim ujmujące, za trzecim już nudzi, przy kolejnym nawet nie pozwalamy sprzedawcy dokończyć. Słychać je dosłownie wszędzie. Jest hasłem tego miejsca. Mottem przewodnim. Mantrą powtarzaną do upadłego.
O upadek nie trudno, bo nie tylko my zabijamy sprzedawcę ceną, a również słońce nas. Z nieba leje się przysłowiowy żar, termometr tej temperatury nie ogarnia. A to ledwie początek. Prowadziłam jedynie dyskusję w sprawie kapy na łóżko, a jeszcze bym chciała sukienkę, a może dwie, sandały, herbatę, przyprawy, torebkę, korale. Taka okazja. Sukienki wycenione na 1000 rupii sprzedawca oddaje za 100. Barwne kramy z przyprawami. Tylko nie można tego tak zwyczajnie kupić. Trzeba najpierw ustalić cenę. W europejskim rozumieniu – negocjować.
Na razie jest sok z kokosa. Rozbijany ostrą maczetą przez robiącego znudzoną minę młodego Hindusa. W zestawie ze słomką, słodki, lepki, przyjemnie orzeźwiający. Na chwilę. Nim skończę go pić kupuję pudełko z szafranem od kobiety, która sama podchodzi i zapewnia, że jest oryginalny, koniecznie do wypróbowania z jaśminowym ryżem. Skoro taka okazja, to biorę dwa pudełka.
Stoiska z herbatami i przyprawami są osłonięte przed kurzem, słońcem i nieproszonymi gośćmi. Lniane worki kryjące aromatyczną zwartość ułozone w równych rzędach na ziemi. Można wąchać, smakować, wybierać, słuchać opowieści o pochodzeniu, zastosowaniu. A potem kupić, choćby laskę cynamonu, garść ziaren kardamonu, korzeń suszonego imbiru. Klasyczny Darjeeling, niezwykle ceniony, aromatyczny, w Indiach długo parzony z imbirem i cukrem. Szlachetny Assam, najpopularniejszy w Polsce, czy korzenna mieszanka Chai Masala słodzona miodem. Są zielone z dodatkiem płatków róż, pomarańczy, wanilii. I białe, nieco droższe. Przesypywane z worków w malutkie torebeczki, opisywane na szybko czarnym flamastrem.
Choć uwielbiam takie miejsce, parzące słońce jest silniejsze od mojej miłości. Po kupieniu herbaty, szukam wyjścia. Wystarczy zejść po kamiennych schodkach, by znaleźć się na plaży. Zbyt brudnej do opalania, ale przyjemnie chłodzącej kroplami morza. Tam dowiaduję się, że jeszcze nie wszystko stracone, nie jestem pierwszą która się poddała. Dla tych, którzy nie są w stanie robić zakupów, oglądać, dotykać, przymierzać w 40 stopniowym upale w każdą sobotę jest targ nocny.
Ci sami sprzedawcy pojawiają się ku uciesze tych, którzy nie mogą spać, a ciągle mają wystarczającą ilość energii i rupii, by targować się, uczestniczyć w tej pełnej rozpaczliwych gestów sztuce. Bo na tym targu jest i obrażanie. Emocjonale wyrzuty, gdy mimo zachęt i poświęconego czasu, rezygnujemy z zakupów. Są koncerty, kilkumiesięczne dzieci towarzyszące pracującym rodzicom, pizza i kadzidełka. Kuszący i szokujący orientalny klimat.
Oba miejsca odziedziczone zostały po zamieszkujących wyspę w latach 60 Hipisach. To tu zbierali się regularnie, by sprzedając rzeczy przez siebie zrobione, zarobić na kolejny tydzień życia. Dziś na targach Hipisów niewiele, ale są piękne szale, chusty, dywany i broszki ręcznie dziergane. Herbata i przyprawy, koszule i korale. Garnki i buty. Na nocnym targu stoisk z robioną na miejscu orientalną kuchnią jest więcej. Dania robione na miejscu. Świeże kremowe lassi, krewetki na ostro, pieczone kule z ryżu, piwo i shusi dla odważnych. Prawdziwa hinduska mieszanka, w której środku warto się znaleźć.
Targ przy plaży w Anjunie
w każdą środę od 9.00
Indo Saturday, Arpora
w każdą sobotę od 20.oo do rana