Ten obrazek nierozerwalnie związany jest z wrocławskim placem Solnym. Tak to zapamiętałam i  tak regularnie odświeżam pamięć.  Tego lata, gdy tylko zniknęły różowe  leżaki filmowego festiwalu, można było ustawić drewniane budki. A w nich smalec z chrupiącym boczkiem, miód z niewielkich pasiek. Zdecydowanie za drogi oscypek. Bardzo się ucieszyłam, gdy na chwilę zupełnie tego nie planując, udało mi się w ten krajobraz wkomponować.

Stoisk nie jest wiele.  Najwięcej do zaoferowania ma to  z świeżym pieczywem na zakwasie, o czym informuje drewniany napis. Można do domu zabrać bagietkę, która nie straci świeżości przez kilka najbliższych dni. Można ogromny okrągły chleb żytni. Albo najzwyklejszy bohenek. Według potrzeb i gustu, za co zapłacimy drożej niż w sklepie, ale wynagordzi nam to świadomość, że jemy zdrowiej.

Taka pajda chrupiącego chleba grubo posmarowana miodem, myślę sobie i biorę dwa słoiczki. Będzie do słodzenia kawy i owsianki. Obok stoisko z serem korycińskim. Poznałam go kiedyś nad Biebrzą. Z lubczykiem, czosnkiem, pieprzem, pomidorami. Formowany w kilukugramową kulę, a  według życzenia klienta krojony w trójkątne porcje. Najlepiej wybrać kilka smaków.  Podlaski ser najwyraźniej podbja serca Wrocławian, bo znika dość szybko.

Gorzej z grillowanym oscypkiem. Ten najmniejszy z żurawioną kosztuje 3, 50 groszy. Jak dla mnie – za dużo. Za piątkę kupuję pajdę chleba ze smalcem. Ogórek gratis. Jest pysznie. Idealnie doprawiony z chrupiącym boczkiem. Tak można jeść śniadania. Raz na jakiś czas oczywiście:)

Na zapas można zabrać kiełbasę z lokanych masarni. Bez konserwantów, ziarenek smaku i innych niepotrzebnych dodatków. Już zapachem wyróżnia się spośród tych, które można kupić w zwykłych sklepach mięsnych. Choć nie jestem fanką wędlin, dla tych, zrobiłam wyjątek.

Do domu miłośnicy ceramiki mogą wrócić z porcelaną bolesławiecką. Mi ciągle taki komplet się marzy, bo tych wzorków mam słabość. Na razie piję herbatę z kilku filiżanek i nigdy nie mogę się zdecydować, jakie inne naczynia kupić najpierw. Ograniczam się więc jedynie do zrobienia zdjęcia.

Na tym jarmarku zawsze odwiedzałam panią, która oferowała musztardę z gruszek i pyszny wegetariański smalczyk o nazwie, której zapomniałam. Albo mi umknęła tym razem, albo Jej tego dnia nie było. Gdyby ktoś trafił do Niej, niech się nie waha i coś od Niej kupi, bo produkty ma pyszne.

Takie miejsca uwielbiam i zawsze wychodzę z siatką pełną zakupów. Ubolewam jedynie nad tym, że to co powstało najbliżej natury, co nie jest niepotrzebie przetworzone, bywa coraz droższe. Ot, taki paradoks.

 

 


PolecamyTargiWrocław od kuchni
Author: Sylwia

Get Connected