Pieczone w miodzie larwy mącznika młynarka i smażona w pikantnej tempurze szarańcza. Do tego świńskie uszy w cynamonie. Albo kacze jaja. Na surowo lub po 20 minutowym gotowaniu. Menu brzmiało intrygująco. To miała być degustacja dań z azjatyckiej kuchni. Tak powiedział mi mąż, który zarezerwował miejsca na to wydarzenie. Rzeczywistość okazała się bardziej interesująca. Na piętrze warszawskiej restauracji Znajomi Znajomych trwało spotkanie promujący nadchodzący festiwal GOOD FOOD FEST kulinarnej akademii Food for Friends.
Pachniało orientem, bez wątpienia. I durianem. Owocem, z którym w niektórych krajach nie można wchodzić do sklepu czy na pokład samolotu. Są też na świecie miejsca, gdzie nie wolno wchodzić nawet po zjedzeniu duriana. Rozsiewa tak intensywny zapach, że przesiąka nim całe ubranie. Totalny kontrast dla smaku. Słodkiego, delikatnego. Nieco maślanego i kremowego. To naprawdę przyjemne zaskoczenie. Szczególnie, gdy durian ląduje w sosie z mango i obsypany zostaje czarnym sezamem oraz miętą. Ale to było na koniec. Na deser.
Zanim do deseru doszliśmy minęło 5 uroczych godzin w towarzystwie gorącego oleju, świeżych ziół i kucharza Kuby. W pudełkach na oknie atrakcja spotkania. Å»ywa szarańcza i larwy. Wyzwanie dla odważnych. Próbuje tylko jedna osoba. Po obróbce zachwycają się wszyscy. Nawet 2 letni syn jednej z kursantek. Larwy są słodkie, uprażone przypominają słonecznik.
Szarańcza zdecydowanie większa, zdominowana przez otaczającą je tempurę. Przed usmażeniem niesforna, wyskakuje z pudełka, do którego zaglądamy wszyscy z ciekawością i niepokojem:)
Na pierwszy rzut oka trudno nam sobie wyobrazić, że za chwilę mają znaleźć się na naszych talerzach. Szarańcza uparcie wierzga po pudełku, a Kuba ma sposób, by ją uspokoić. Wstawia za okno kartonik, pod wpływem zimna szarańcza zasypia. Senna trafia do mąki,a potem oleju.
Uszy wcześniej musiały być gotowane. Dość długo. Apetycznie nie wyglądają, ale Kuba mówi, że niebawem zmienimy do nich nastawienie. Na razie miękie kroimy na plastry. Wychodzi sprawnie, uszy z lekkością poddają się ruchom noża.
W misce mieszamy mąke, cynamon, szczyptę soli, sos rybny, nieco imbiru. Krótka kąpiel i uszy trafiają do garnka wypełnionego rozgrzanym olejem. Smażone chwilę są chrupkie, ale nie znajdą się w spisie moich ulubionych dań. Raczej w tych ciekawych. Powalona smakiem nie zostaję:)
Za to sałatka z kiełków fasoli mung i jarmużu zostaje moim faworytem. Wymieszana z kolendrą, trawą cytrynową, imbirem, miodem i olejem z pestek winogron idealnie trafia w moje kubki smakowe. To spotkanie, które niewątpliwe będę chciała powtórzyć w swojej kuchni. Wydaje mi się, że sałatka może być świetnym towarzyszem dla delikatanych mięs.
Na wściekle różowym kawałku egzotycznego pitahaya Kuba serwuje nam żabie udka. Owoc jest słodki, udka w sosie z tamaryndowca. Smak znany mi z paryskich miejsc, w ostrzejszej wersji nie robi na mnie wrażenia. Å»abie udka najbardziej lubię z imbirem:) Za to pitahaya chętnie zjadłabym więcej. Notuję w pamięci, by kupić, jeśli uda mi się na nie w Polsce trafić. Podobno bywają w hipermarketach i warszawskiej Hali Mirowskiej.
Szok przeżywam przy kaczych jajkach. To rarytas, królujący w kuchni półwyspu Indochińskiego, którego fenomenu nie rozumiem. Podawany bywa z piwem, jako przekąska. Do zjedzenia na każdym targu na Filipinach, Laosie czy Tajlandii. Na naszej lekcji jajko dostępne w wersji surowej nie znalazło amatora. Gotowane przez 20 minut większość konsumowała ostrożnie, sceptycznie, wiedziona chyba jedynie ciekawością. To nie było przyjemne doznanie.
Wspólnie ustaliliśmy, że żółtko przypomnia wątróbkę, a smaku zarodka nie da się z niczym porównać. Kacze jajko nazywane oryginalnie balutem jest doceniane chyba tylko przez konserwów. Trudno przełkąć nawet kęs, pod językiem za bardzo wyczuwalne są części płodu. Wiem, że opis brzmi drastycznie, samo wspomnienie wywołuje moje dreszcze.
Po tej degustacji trudno mi sobie wyobrazić, jak można się nim zachwycać. Chociaż moja kulinarna tolerancja posunięta jest bardzo daleko.
Na przystawkę była też mięsna rolada. Nazwana przez Kubę wietnamską wędliną. Dominował w niej ryż i liście bambmusa. Konsystencja wiodła myślami do naszej mielonki tyrolskiej:)Smak bez wyraźnej nuty. Może to wina przypraw? Wędlina za to jest ciekawie opakowana. Taki prezent niespodzianka:)
W każdym razie zajadać się nią w przyszłosci nie zamierzam. Ot, taka potrawa na jeden degustacyjny kęs. I wystarczy.
Ta krótka, a jednak instensywna podróż w azjatyckie smakowe rewiry była pełna niespodzianek. Wywarła na mnie wrażenie, choć kontrowersji w niej nie brakowało. To jednak kwintesencja różnorodności w kulturze jedzenia i drażnią mnie dyskusje o tym, czy warto próbować tak egzotycznych – dla nas potrawy, czy wypada. Każdy sam powinien ustalić swoje smakowe granice. Ja sporo podróżuję i lubię przełamywać smakowe schematy, być zaskakiwana i szukać nowych wyzwań. W nowych miejscach nie tęsknię za schabowym i pierogami, choć innych tęsknotę rozumiem. Czerpię niesamowitą radość z inspiracji, jaką daje mi kulinarna kultura. Pociąga mnie ten wciąż dla mnie tajemniczy świat. Azja od kuchni może być dla przyzywczajonych do tradycyjnego menu nieco szokująca, ale zapewniam – jednocześnie jest też kusząca. Nikogo do zapuszczania się w te rewiry nie zmuszam, ale odważnych zachęcam do zaryzykowania:)
Gotowanie w szkole Food for Firends rzeczywiście odbywało się w przyjaznym klimacie, bez niepotrzebnego nadęcia i stresu. Trwało prawie 5 godzin, był czas na degustację każdego dania. Drażnił mnie jednak ścisk, w sali było zdecydowanie za mało miejsca dla 20 osobowej grupy. Jednemu prowadzącemu trudno było nad nami zapanować:)
Cena warszatów: 45 złotych od osoby.
Festiwal GOOD FOOD FEST odbędzie się 22-23.06.2013
Athony Bourdain też spróbował kaczych płodów.
2 komentarze
irenka says:
aż trudno pojąć że cywilizowani ludzie wydawać by się mogło na pewnym poziomie zachowujea się jak barbarzyńcy i sprawia im to radość. obrzydliwosci i ręce dam uciac że poza szpanem żadnej przyjemności pani nie sprawiło jedzenia takich obrzydlistw.czym się zachwycać? ją tydzień będę na diecie ścisłej tak paskudne fotki. ten kurczaczek…. zaglądam tu czasem bo zachwycam się przepisami pani Agaty imuwazam że powinny panie rozdzielić bloga bo pani Sylwia zdecydowanie szkodzi wspaniałym pomysłom pani Agaty i zniechęca do zagladania
Sylwia says:
Pani Ireno, dziękuję za jak zwykle interesujący komentarz. Może Panią rozczaruję, ale, jak zaznaczyłam w poście, spotkanie było dla mnie przyjemnością i z tego stwierdzenia, mimo pani sugestii nie wycofuję się!:) Pani rady przeczytałam, ale proszę wybaczyć, nie zastosujemy się do nich. Jeśli to Pani przeszkadza, nie ma Pani obowiązku do nas zaglądać:) Niezmiennie pozdrawiam!